Jednak nie tak słodko, jak planowali
Drugi maja to bardzo ważna data
w świecie czarodziejów. To właśnie tego dnia Harry Potter pokonał Lorda
Voldemorta. I choć minęły już prawie trzy miesiące, wszyscy nadal próbowali
pozbierać się po stracie rodziny, przyjaciół… Przez całe wakacje nauczyciele,
uczniowie, pracownicy Ministerstwa, aurorzy i bezimienni czarodzieje pomagali
odbudować zniszczony Hogwart. Wszyscy chcieli, by zamek jak najszybciej był
doprowadzony do stanu sprzed tej pamiętnej nocy.
Wszyscy czarodzieje ciężko
przeżywali śmierć najukochańszych osób. Przez pierwszy tydzień nikomu w głowie
było odbudowanie zamku. Każdy chciał pożegnać w godny sposób przyjaciela, ojca,
matkę, brata, siostrę czy kolegę ze szkoły… W powietrzu wisiała rozpacz, smutek
i miłość, nikt nie potrafił pogodzić się ze śmiercią bliskich osób. Każdy
chciał wierzyć, że to tylko koszmar, z którego prędzej czy później się obudzi.
Niestety, rzeczywistość nie była
tak kolorowa jak marzenia. A strata ukochanej osoby boli najbardziej.
Hermiona była zła na Rona za to,
że nie chciał wrócić do Hogwartu. Nie wyobrażała sobie tego, że ktoś mógłby nie
ukończyć szkoły. Harry’ego szybko przekonała, że bez owutemów nie zostanie
aurorem, jednak Ron nadal uparcie upierał się przy swoim. Jego rodzice już
dawno pogodzili się z faktem, iż najmłodszy syn po prostu nie ma ochoty wracać
do Hogwartu.
Kłóciła się z nim o to, od kiedy
tylko jej o tym powiedział. A przecież miał być tak wspaniale! Mieli odbudować
zamek, skończyć szkołę i żyć długo i szczęśliwie. A Ron najzwyczajniej w
świecie miał to gdzieś. Nie zapomniała wypomnieć mu tego podczas jednej z
kłótni. Przykre było to, że kłótnia miała miejsce podczas pomocy przy
odbudowywaniu zamku. Czuła się zawstydzona i upokorzona, bo każdy mógł
podsłuchać, o czym dyskutują najlepsi przyjaciele Wybrańca. Cóż, mogli się przynajmniej
przekonać, że też mają normalne problemy, myślała wtedy gorzko…
Ostatecznie stanęło na tym, że
będą często do siebie pisać, a zobaczą się dopiero na Boże Narodzenie. Była
wściekła na niego, że skazuje ich związek na taką próbę. Kochała go i nie
wyobrażała sobie tak długiej rozłąki.
31 sierpnia
Był parny i słoneczny dzień. W
Norze panował niezbyt przyjemny nastrój, dlatego Hermiona i Ron wybrali się na
spacer, by celebrować ostatnie godziny przed naprawdę długą rozłąką. Dziewczyna
nawet nie przypuszczała, że okoliczne pola są tak piękne. W oddali majaczył
las, a oni przechadzali się ścieżką między plantacją pszenicy. Zboże muskało
jej twarz, nagie ramiona i nogi, a słońce przyjemnie przygrzewało.
- Nie bocz się już – poprosił
Ron po kilkunastu minutach ciszy. Zwykle spacerowali trzymając się za ręce,
jednak Hermiona była tak wściekła, że nawet nie próbowała podtrzymać rozmowy.
Powiedzmy sobie szczerze: po prostu bała się tak długiego okresu rozłąki.
- Jak mam się nie boczyć? –
wybuchła, zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok, bo pod powiekami
zaczęły wzbierać się łzy. – Wyobrażasz to sobie, Ron? – zapytała. – Nigdy nie
rozstawaliśmy się na tak długo.
- Wiem – przytaknął i zatrzymał
się, zmuszając dziewczynę, by uczyniła to samo. Położył ręce na jej ramionach. – Poradzimy
sobie, zobaczysz.
Po czym zamknął jej usta pocałunkiem.
Harry obserwował swoich
przyjaciół ze wzgórza.
Nie mógł uwierzyć, ze już jest
po wszystkim, że Voldemorta… nie ma. Dlaczego tak trudno było mu to
zaakceptować? Dlaczego nie mógł wyzbyć się uczucia, że gdzieś popełnił błąd? Że
coś było nie tak, jak być powinno. Przecież powinien się cieszyć! Zwyciężył w
tej wojnie, a wcale się tak nie czuł. Wygrał miłość Ginny i przyjaciół, a
wiedział, że na to nie zasługuje. Wciąż było mu ciężko z faktem, iż tylu ludzi
zginęło, by on mógł żyć. Najciężej zniósł stratę Freda, choć równie trudno było
mu pożegnać Tonks i Lupina. Jednak wyrazu pani Weasley i smutku w jej oczach
nie zapomni do końca życia. I nadal to pamięta, chociaż pogrzeb chłopca odbył
się prawie trzy miesiące temu.
- Harry – usłyszał za sobą cichy
głos i drgnął. To Ginny położyła mu rękę na ramieniu. – Przestań o tym myśleć –
poprosiła, przytulając się do jego pleców.
Czuł jej ciepło i miłość. Trwali
tak kilka minut, milcząc. Nie musiał zaczynać rozmowy o niczym. Potrafili razem
milczeć i żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Boże, ależ on szalał z miłości
do niej… I codziennie, gdy patrzył w jej oczy, widział, ze ona kocha go równie
mocno, jak on ją. Wiedział, że to ona jest kobietą, z którą chciał mieć dzieci,
przy której boku chciał się zestarzeć.
- Skąd wiesz, o czym myślę? –
zapytał nagle, a Ginny zaśmiała się cicho. Ten dźwięk był tak słodki dla jego
uszu, że on również zachichotał. Pamiętał, że kiedyś powiedziała mu, że
nienawidzi swojego śmiechu. Pamiętał też, że odpowiedział jej: „Ja uważam, że
jest cudowny”.
- Nie pytaj, bo ci nie powiem –
wyszeptała i odsunęła się nagle. Odwrócił się w jej stronę. – Albo może powiem
– rzekła tajemniczo – jeśli mnie złapiesz!
To powiedziawszy, puściła się
biegiem w dół wzgórza, głośno się śmiejąc, a on zaraz za nią, myśląc, że tylko
ona potrafi go doprowadzić do tego, że przestawał myśleć.
Ta wiadomość pozbawiła go tchu.
Usiadł i ukrył twarz w dłoniach, a stojąca za nim Astoria jęknęła cicho. Złapał
ją za rękę. Była przecież jego narzeczoną, a w tej chwili potrzebował jej
wsparcia.
- Jak to: nie żyje? – zapytała
chłodno Narcyza Malfoy jakiegoś urzędnika z Ministerstwa. Stał przed nią, w jej
salonie, w jej posiadłości, mnąc w dłoniach melonik. Nie był rad z faktu, iż to
on musiał oznajmić im tą, hm, przykrą wiadomość.
- Pan Malfoy popełnił
samobójstwo dwie godziny temu w swojej celi – oznajmił czarodziej.
- To już wiemy! – krzyknął
Draco. – Może będzie pan łaskaw podać jakieś konkrety? – zapytał jadowicie.
Narcyza spojrzeniem nakazała mu siedzieć cicho. Czarodziej wyprostował się.
Poczuł się pewniej, bo wiedział, że Malfoyowie z minuty na minutę tracą swoją
wysoką niegdyś pozycję.
- Zostawił list, w którym
prosił, by pochować go jeszcze dziś oraz by na pogrzebie były tylko najbliższe
osoby. To wszystko. Do widzenia, pani Malfoy – skłonił lekko głowię i
deportował się.
Narcyza opadła na fotel, a po
jej policzkach płynęły łzy. Nigdy nie szlochała, bo nie chciała, by się nad nią
litowano. Tym razem jednak potrzebowała po prostu ciepła swojego syna, jedynej
osoby, która jej pozostała. Wstała i po prostu przytuliła Dracona, kompletnie
oniemiałego tym ciepłym gestem.
Draco czuł się okropnie. To, że
Lucjusz nigdy nie okazywał mu ojcowskich uczuć, nie oznaczało, że go nie
kochał. Dopiero teraz młody Malfoy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo kochał
ojca…
~*~
Rozdział dość krótki, ale to
dopiero początek. Chciałam przedstawić, jak miewają się sprawy po wojnie i tak
dalej. Pierwsze dwa fragmenty aż ociekały miłością. Aż mi się niedobrze robiło.
Dlatego wymyśliłam śmierć Lucjusza, żeby było troszeczkę bardziej ciekawie. Bo
mam więcej pomysłów związanych z jego śmiercią.
Wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek! :)
Ha, jeszcze trochę i wigilia! Aja jeszcze żyję wakacjami… Wy tez tak macie, czy tylko ze mnie taka wariatka?
Pozdrawiam i całuję,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz