Żongler

Chciałabym wszystkich przeprosić. Zawieszam bloga na czas nieokreślony. Mam problemy rodzinne i nie w głowie mi teraz pisanie opowiadań. Postaram się jak najszybciej wrócić. Jeszcze raz przepraszam.

Dodałam zakładkę Szablony. Zainteresowanych zapraszam.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Rozdział 1

Jednak nie tak słodko, jak planowali
Drugi maja to bardzo ważna data w świecie czarodziejów. To właśnie tego dnia Harry Potter pokonał Lorda Voldemorta. I choć minęły już prawie trzy miesiące, wszyscy nadal próbowali pozbierać się po stracie rodziny, przyjaciół… Przez całe wakacje nauczyciele, uczniowie, pracownicy Ministerstwa, aurorzy i bezimienni czarodzieje pomagali odbudować zniszczony Hogwart. Wszyscy chcieli, by zamek jak najszybciej był doprowadzony do stanu sprzed tej pamiętnej nocy.
Wszyscy czarodzieje ciężko przeżywali śmierć najukochańszych osób. Przez pierwszy tydzień nikomu w głowie było odbudowanie zamku. Każdy chciał pożegnać w godny sposób przyjaciela, ojca, matkę, brata, siostrę czy kolegę ze szkoły… W powietrzu wisiała rozpacz, smutek i miłość, nikt nie potrafił pogodzić się ze śmiercią bliskich osób. Każdy chciał wierzyć, że to tylko koszmar, z którego prędzej czy później się obudzi.
Niestety, rzeczywistość nie była tak kolorowa jak marzenia. A strata ukochanej osoby boli najbardziej.

Hermiona była zła na Rona za to, że nie chciał wrócić do Hogwartu. Nie wyobrażała sobie tego, że ktoś mógłby nie ukończyć szkoły. Harry’ego szybko przekonała, że bez owutemów nie zostanie aurorem, jednak Ron nadal uparcie upierał się przy swoim. Jego rodzice już dawno pogodzili się z faktem, iż najmłodszy syn po prostu nie ma ochoty wracać do Hogwartu.
Kłóciła się z nim o to, od kiedy tylko jej o tym powiedział. A przecież miał być tak wspaniale! Mieli odbudować zamek, skończyć szkołę i żyć długo i szczęśliwie. A Ron najzwyczajniej w świecie miał to gdzieś. Nie zapomniała wypomnieć mu tego podczas jednej z kłótni. Przykre było to, że kłótnia miała miejsce podczas pomocy przy odbudowywaniu zamku. Czuła się zawstydzona i upokorzona, bo każdy mógł podsłuchać, o czym dyskutują najlepsi przyjaciele Wybrańca. Cóż, mogli się przynajmniej przekonać, że też mają normalne problemy, myślała wtedy gorzko…
Ostatecznie stanęło na tym, że będą często do siebie pisać, a zobaczą się dopiero na Boże Narodzenie. Była wściekła na niego, że skazuje ich związek na taką próbę. Kochała go i nie wyobrażała sobie tak długiej rozłąki.
31 sierpnia
Był parny i słoneczny dzień. W Norze panował niezbyt przyjemny nastrój, dlatego Hermiona i Ron wybrali się na spacer, by celebrować ostatnie godziny przed naprawdę długą rozłąką. Dziewczyna nawet nie przypuszczała, że okoliczne pola są tak piękne. W oddali majaczył las, a oni przechadzali się ścieżką między plantacją pszenicy. Zboże muskało jej twarz, nagie ramiona i nogi, a słońce przyjemnie przygrzewało.
- Nie bocz się już – poprosił Ron po kilkunastu minutach ciszy. Zwykle spacerowali trzymając się za ręce, jednak Hermiona była tak wściekła, że nawet nie próbowała podtrzymać rozmowy. Powiedzmy sobie szczerze: po prostu bała się tak długiego okresu rozłąki.
- Jak mam się nie boczyć? – wybuchła, zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok, bo pod powiekami zaczęły wzbierać się łzy. – Wyobrażasz to sobie, Ron? – zapytała. – Nigdy nie rozstawaliśmy się na tak długo.
- Wiem – przytaknął i zatrzymał się, zmuszając dziewczynę, by uczyniła to samo.  Położył ręce na jej ramionach. – Poradzimy sobie, zobaczysz.
Po czym zamknął jej usta pocałunkiem.

Harry obserwował swoich przyjaciół ze wzgórza.
Nie mógł uwierzyć, ze już jest po wszystkim, że Voldemorta… nie ma. Dlaczego tak trudno było mu to zaakceptować? Dlaczego nie mógł wyzbyć się uczucia, że gdzieś popełnił błąd? Że coś było nie tak, jak być powinno. Przecież powinien się cieszyć! Zwyciężył w tej wojnie, a wcale się tak nie czuł. Wygrał miłość Ginny i przyjaciół, a wiedział, że na to nie zasługuje. Wciąż było mu ciężko z faktem, iż tylu ludzi zginęło, by on mógł żyć. Najciężej zniósł stratę Freda, choć równie trudno było mu pożegnać Tonks i Lupina. Jednak wyrazu pani Weasley i smutku w jej oczach nie zapomni do końca życia. I nadal to pamięta, chociaż pogrzeb chłopca odbył się prawie trzy miesiące temu.
- Harry – usłyszał za sobą cichy głos i drgnął. To Ginny położyła mu rękę na ramieniu. – Przestań o tym myśleć – poprosiła, przytulając się do jego pleców.
Czuł jej ciepło i miłość. Trwali tak kilka minut, milcząc. Nie musiał zaczynać rozmowy o niczym. Potrafili razem milczeć i żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Boże, ależ on szalał z miłości do niej… I codziennie, gdy patrzył w jej oczy, widział, ze ona kocha go równie mocno, jak on ją. Wiedział, że to ona jest kobietą, z którą chciał mieć dzieci, przy której boku chciał się zestarzeć.
- Skąd wiesz, o czym myślę? – zapytał nagle, a Ginny zaśmiała się cicho. Ten dźwięk był tak słodki dla jego uszu, że on również zachichotał. Pamiętał, że kiedyś powiedziała mu, że nienawidzi swojego śmiechu. Pamiętał też, że odpowiedział jej: „Ja uważam, że jest cudowny”.
- Nie pytaj, bo ci nie powiem – wyszeptała i odsunęła się nagle. Odwrócił się w jej stronę. – Albo może powiem – rzekła tajemniczo – jeśli mnie złapiesz!
To powiedziawszy, puściła się biegiem w dół wzgórza, głośno się śmiejąc, a on zaraz za nią, myśląc, że tylko ona potrafi go doprowadzić do tego, że przestawał myśleć.

Ta wiadomość pozbawiła go tchu. Usiadł i ukrył twarz w dłoniach, a stojąca za nim Astoria jęknęła cicho. Złapał ją za rękę. Była przecież jego narzeczoną, a w tej chwili potrzebował jej wsparcia.
- Jak to: nie żyje? – zapytała chłodno Narcyza Malfoy jakiegoś urzędnika z Ministerstwa. Stał przed nią, w jej salonie, w jej posiadłości, mnąc w dłoniach melonik. Nie był rad z faktu, iż to on musiał oznajmić im tą, hm, przykrą wiadomość.
- Pan Malfoy popełnił samobójstwo dwie godziny temu w swojej celi – oznajmił czarodziej.
- To już wiemy! – krzyknął Draco. – Może będzie pan łaskaw podać jakieś konkrety? – zapytał jadowicie. Narcyza spojrzeniem nakazała mu siedzieć cicho. Czarodziej wyprostował się. Poczuł się pewniej, bo wiedział, że Malfoyowie z minuty na minutę tracą swoją wysoką niegdyś pozycję.
- Zostawił list, w którym prosił, by pochować go jeszcze dziś oraz by na pogrzebie były tylko najbliższe osoby. To wszystko. Do widzenia, pani Malfoy – skłonił lekko głowię i deportował się.
Narcyza opadła na fotel, a po jej policzkach płynęły łzy. Nigdy nie szlochała, bo nie chciała, by się nad nią litowano. Tym razem jednak potrzebowała po prostu ciepła swojego syna, jedynej osoby, która jej pozostała. Wstała i po prostu przytuliła Dracona, kompletnie oniemiałego tym ciepłym gestem.
Draco czuł się okropnie. To, że Lucjusz nigdy nie okazywał mu ojcowskich uczuć, nie oznaczało, że go nie kochał. Dopiero teraz młody Malfoy zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo kochał ojca…
~*~
Rozdział dość krótki, ale to dopiero początek. Chciałam przedstawić, jak miewają się sprawy po wojnie i tak dalej. Pierwsze dwa fragmenty aż ociekały miłością. Aż mi się niedobrze robiło. Dlatego wymyśliłam śmierć Lucjusza, żeby było troszeczkę bardziej ciekawie. Bo mam więcej pomysłów związanych z jego śmiercią.
Wszystkiego najlepszego z okazji Mikołajek! :)
Ha, jeszcze trochę i wigilia! Aja jeszcze żyję wakacjami… Wy tez tak macie, czy tylko ze mnie taka wariatka?
Pozdrawiam i całuję,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy