Kiedy musisz wybrać
Z wielką ulgą i
radością Molly Weasley uznała, że ból George’a po stracie bliźniaka w
dużym stopniu osłabł. Chłopak wpadał do rodzinnej Nory coraz częściej. Każdego
dnia kobieta podziwiała uśmiech na twarzy syna, już prawie przez nią
zapomniany. Nie wiedziała, co było powodem tak nagłej zmiany, lecz nie pytała o
to. Za bardzo znała swoje dziecko i wiedziała, że jeśli uczyni choćby jeden
niewłaściwy ruch, jej syn powróci do stanu emocjonalnego sprzed kilku miesięcy.
A jako dobra matka pragnęła, by jej pociechy były szczęśliwe.
George czuł się co
najmniej dziwnie. Choć marzył o normalnym życiu, to gdzieś w głębi
niego tkwiło przeświadczenie, że czymś takim uraziłby pamięć o Fredzie.
Sam już nie wiedział, jaki był uśmiech, który codziennie
prezentował światu: udawany czy prawdziwy.
Zbliżała się godzina
zamknięcia sklepu. Ron już dawno poszedł do domu, w „Magicznych Dowcipach
Weasleyów” George został sam na sam z Cho. Choć wiele osób ostrzegało go przed
tą dziewczyną i z początku on również nie miał o niej dobrego zdania, to teraz
był z niej zadowolony. Wykonywała swoją pracę bez zarzutów, sympatyczna wobec
klientów i nie sprawiała nikomu problemów.
Akurat porządkowała papiery na
zapleczu, kiedy George do niej zajrzał. Wcześniej nie przyglądał jej się
dokładnie, ale teraz stwierdził, że była całkiem ładna.
- Możesz już iść do domu
– powiedział. Podniosła głowę. Pomiędzy jej brwiami pojawiła
się malutka zmarszczka, jakby się nad czymś zastanawiała.
– Poradzę sobie z tymi papierami – wskazał ręką na
pergaminy w dłoniach dziewczyny.
Uśmiechnęła się lekko.
Zmarszczka zniknęła, gdy odnalazła właściwy pergamin.
-
Już kończę – odparła na to.
George przestąpił z nogi na
nogę. Dziewczyna podniosła na niego wzrok.
- Mogę dzisiaj zamknąć,
jeśli tak będzie ci wygodniej – zaoferowała.
- Nie musisz
– rzucił trochę zbyt szybko. – Powinienem coś jeszcze
zrobić – dodał pośpiesznie.
- Dobrze – wzruszyła
ramionami. Złożyła stosy pergaminów w jedno miejsce.
George
odwrócił się, żeby odejść, ale Cho nagle wstała i w ułamku sekundy znalazła
się za jego plecami. Spojrzał na nią; uśmiechała się nerwowo.
- Pomyślałam, że może moglibyśmy
pójść gdzieś razem… Na kawę może?
Rysy twarzy George’a stężały. A
więc chodziło jej tylko o jedno! Ron miał rację. Chang była podstępna i nie
robiła nic, nie oczekując czegoś w zamian.
- Nie mam na to ochoty
– warknął. – Jestem twoim szefem – oświadczył sucho, po
czym naskoczył na nią: – Co ty sobie wyobrażałaś?
Wyraźnie się zmieszała i
spuściła wzrok. Niezła z niej aktorka, pomyślał. W mgnieniu oka sympatia do tej
dziewczyny z niego wyparowała.
- Nic, nieważne.
Porwała swoją torebkę i
niemal biegiem opuściła sklep.
A jednak pierwsze wrażenie jest ważne.
Teodor od feralnej randki
starał się unikać Shadow. Trudno było mu to przyznać, ale w
jakimś stopniu Adam go przerażał. Ślizgona zasmucał fakt, że z panną Broscoe
miał wiele wspólnych tematów i tak dobrze się z nią dogadywał. Jednak Teo wolał
się nikomu nie narażać, a już na pewno nie takim ludziom jak Adam.
Unikanie Shadow stanowiło poważny
problem, biorąc pod uwagę fakt, iż większość lekcji mieli razem. Chłopak starał
się na nią nie patrzeć ani nie przebywać zbyt blisko niej. Męczyło go swoje
zachowanie, lecz naprawdę nie wiedział, jak inaczej postępować. Nigdy nie
rozwiązywał problemów, zawsze od nich uciekał.
Shadow była jednak sprytniejsza,
niźli mu się wydawało. Pewnego popołudnia – mijał dokładnie tydzień od ich
spotkania w Hogsmeade – szedł do biblioteki. Znalazł się sam w pustym
korytarzu. Usłyszał za sobą kroki, a gdy się odwrócił, zobaczył właśnie
szatynkę. Kiedy ją zauważył, było już za późno na ucieczkę. Gdy dziewczyna
zrównała się z nim, rzucił jej zdawkowe „cześć” i przyśpieszył. Dziecinada.
Nie spojrzał na nią, ale
był pewien, że unosi brwi w geście politowania.
- Serio? Tylko tyle? Myślałam, że
mam do czynienia z kimś dojrzalszym.
Bum! Uderzyła w jego
męską dumę. Spojrzał na nią spod byka.
Shadow stała z założonymi rękoma,
a w jej oczach czaiły się iskierki rozbawienia. A więc cała ta sytuacja po
prostu ją śmieszyła!
Zrobiła krok w jego stronę.
- Przepraszam za Adama
– powiedziała po chwili ciszy. – Więcej już nie wywinie takiego
numeru – dodała, a jej oczy błysnęły gniewem.
- Okej – wydusił z
siebie Teo. Stał wyprostowany i jakby ogłupiał, bo kompletnie nie wiedział, co
ma powiedzieć.
- Tylko tyle? – parsknęła.
– Merlinie, i po co ja się tu produkuję? – rzuciła retorycznie. Odwróciła
się do niego plecami, po czym ruszyła szybkim krokiem w dół korytarza.
Wtedy Teodor poczuł, że w
jakiś dziwny i niezrozumiały sposób zależy mu na tej dziewczynie. Niewiele
myśląc, ruszył szybko za nią. Nie zdążyła nawet dojść do schodów.
Złapał ją za rękę i zdecydowanym gestem odwrócił w
swoją stronę.
- Czego? – warknęła.
- Słuchaj, przepraszam
– wydukał. – Zachowywałem się… - szukał w głowie
odpowiedniego określenia – …co najmniej głupio.
- Och, serio?
– zironizowała, po czym wyrwała swoją rękę z jego uścisku. Była
zła.
- Shadow… - zajrzał jej głęboko w
oczy. Cała ta wściekłość jakby z niej uleciała. – Naprawdę przepraszam.
W tamtej chwili
zdał sprawę, że Shadow była pierwszą osobą, którą kiedykolwiek
przeprosił. To słowo bardzo ciężko przechodziło mu przez gardło.
A Adam się nie liczył. Ani
trochę.
- Powiedzmy, że ci wybaczyłam
– rzuciła pokonana. W jej głosie pobrzmiewały radosne nutki. – Co
teraz zrobisz? – zapytała, przechylając figlarnie głowę.
- Hm, nie mam pojęcia
– odparł, po czym jednym ruchem przyciągnął ją do siebie. Jęknęła
cicho. – Co ty na to? – wyszeptał, muskając jej usta swoimi.
- Nawet mi się podoba
– mruknęła, przyciskając wargi do jego warg.
Tak, to było zdecydowanie lepsze
zakończenie.
Ron Weasley trzymał w dłoni dwa
listy – jeden z początku września, drugi, który przeczytał przed chwilą i który
przyniosła mu tego ranka sowa. Oba były od Hermiony. Czytał je na przemian, nie
mogąc nadziwić się zmianie, jaka zaszła w jego ukochanej.
Ten pierwszy, datowany na
siódmego września, był pełen miłosnych wyznań,
aż kipiał uczuciami. Ten drugi, z datą czwartego listopada,
czytał niemal ze łzami. Hermiona opisywała wszystkie lekcje i wszystko,
co działo się w szkole. To było tak do niej podobne, jednak jedyne miłe słowo
skierowane w jego stronę to „Kocham, Hermiona” na końcu listu.
Czuł, że się od siebie
oddalają i nie mógł nic z tym zrobić. Kochał ją z całego
serca. Pozostawało mu jedynie czekać do ferii bożonarodzeniowych.
Z niecierpliwością zaczął
odliczać dni.
Tak bardzo
chciał ją pocałować, przytulić, dotknąć…
Harry długo, naprawdę długo
bił się z myślami. Właściwie od kilku dni był w stanie
myśleć tylko o Hermionie i Ginny. Którą wybrać? Jak sprawić, by nikt nie
ucierpiał? Te pytania jakby świeciły na czerwono w jego głowie, nie dając mu
spokoju.
Impas. Tak to się nazywało.
Sytuacja bez wyjścia. Miał tylko dwie opcje i żadna nie była odpowiednia. Czuł
się z tego powodu fatalnie. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu wybierać między
najlepszą przyjaciółką, w której notabene był zakochany, a dziewczyną, o którą
tak długo walczył. Im dłużej o tym wszystkim myślał, tym bardziej bolała go
głowa i nie wiedział, co ma robić.
Dwa lata temu sporo czasu zajęło
mu przyznanie się do uczuć skierowanych w stronę Ginny. Jeśli zaś chodziło
o Hermionę, to nie miał absolutnie żadnych wątpliwości. Coś w nim pękło i sam
nie wiedział, co o tym myśleć. Ta miłość, „to” spadło na niego jak grom z
jasnego nieba, a on się przed tym nie bronił.
Gdyby wybrał Hermionę,
skrzywdziłby Ginny i Rona. Oboje by go znienawidzili. Jednak instynktownie
czuł, że ta decyzja byłaby lepsza. Pogodziłby się z własnym sumieniem. Ale
gdyby wybrał Ginny, wszystko zostałoby tak, jak jest teraz. Tylko jedna osoba
by na tym ucierpiała. Hermiona. Lecz to rozwiązanie z logicznego punktu
widzenia wydawało mu się dobre.
Co robić?
Już wiedział.
Ginny była ostatnio bardzo
rozkojarzona. Nie tylko qudditch się do tego przyczynił. W tym roku miała
zdawać owutemy. Natłok zajęć sprawiał, że nie mogła się na niczym skupić i na
nic nie miała czasu. W dodatku Harry był dla niej ostatnio bardzo oschły.
Zdystansował się. A to piegowatej siedemnastolatce mieszało w głowie.
Czuła między nimi
ogromną przepaść. I mimo tego, że oboje byli bardzo zajęci, to ona starała
się ze wszystkich sił ratować ten związek. Zbyt długo o niego
walczyła, by teraz tak po prostu się poddać. Nie mogła tego zrobić.
Ale na każdym polu ponosiła
porażkę. Stała się płaczliwa i drażliwa. Zamykała się w sobie.
Zupełnie tak jak w pierwszej klasie. Tylko że wtedy miała Toma. Jedyną
osobę, z którą mogła porozmawiać.
Problemy w związku mocno odbiły
się na nauce. Jakoś udawało jej się utrzymywać jako-taki
poziom na większości z przedmiotów, jednak z obroną przed czarną
magią miała ogromne problemy. Jakby zapomniała wszystkie zaklęcia obronne.
A przecież zawsze była świetna. Tylko że nie teraz. Teraz… jakby
się poddała.
Nie tylko ona zauważyła swoje
problemy z tym przedmiotem. McGonagall po pewnej lekcji transmutacji poprosiła
ją, by panna Weasley została chwilę po lekcji. Obrzucana zaciekawionymi
spojrzeniami kolegów, czerwona jak burak na twarzy i z trzęsącymi rękoma
podeszła po dzwonku do biurka nauczycielki. Za sobą słyszała szmery. To Diego
Bonetti, praktykant, porządkował swoje notatki.
- Panno Weasley, co się z panią
dzieje? – zapytała bez ogródek profesorka. Ginny spuściła wzrok, zawstydzona.
- Ja… ja nie wiem
– wyjąkała.
- Profesor Blackwell – (profesor
Blackwell – nowy nauczyciel od obrony przed czarną magią) – jest bardzo
niezadowolony z pani wyników. Jak na początku roku radziła sobie pani
znakomicie, tak teraz trudności sprawiają pani najprostsze zaklęcia. A przecież
jest pani jedną z najlepszych uczennic – przypomniała McGonagall surowym tonem.
- Postaram
się poprawić – obiecała dziewczyna. Policzki ją piekły.
- Profesor McGonagall, czy mogę
się wtrącić? – zapytał uprzejmie Diego, podchodząc do biurka. Stanął obok
Ginny. Był od niej sporo wyższy. No i używał bardzo ładnej wody kolońskiej.
McGonagall machnęła ręką.
- Proszę bardzo
– mruknęła.
- Miałem dość dobre wyniki z
obrony przed czarną magią – pochwalił się, a Ginny
przewróciła oczami. – Poza tym przechodziłem wiele kursów w czasie… w czasie
wojny. Mógłbym pomóc pannie…
- Weasley – wtrąciła Ginny cicho.
- Pannie Weasley – dokończył.
Ruda spojrzała na niego zdziwiona. Uśmiechał się, a w jego policzkach pojawiły
się dołeczki. Nie lubiła go od początku. Zarozumiały dupek.
- Jeśli tylko panna Weasley się
zgodzi – odparła McGonagall. – Ja nie mam nic przeciwko.
O Merlinie. Nie było wyjścia.
- Bardzo chętnie
przyjmę pomoc pana Bonetti – powiedziała zduszonym głosem Ginny.
Nienawidziła, gdy musiała
prosić o pomoc.
___
Z małą obsuwą, ale jest.
Wkręciłam się w szkołę. Poważnie.
Wstaję już bez problemów i jakoś tak jest fajnie. Nawet biegać zaczęłam.
A u Was jak?
Dziewiąteczka pojawi się 30.09