Żongler

Chciałabym wszystkich przeprosić. Zawieszam bloga na czas nieokreślony. Mam problemy rodzinne i nie w głowie mi teraz pisanie opowiadań. Postaram się jak najszybciej wrócić. Jeszcze raz przepraszam.

Dodałam zakładkę Szablony. Zainteresowanych zapraszam.

poniedziałek, 17 września 2012

Rozdział 8

Kiedy musisz wybrać


Z wielką ulgą i radością Molly Weasley uznała, że ból George’a po stracie bliźniaka w dużym stopniu osłabł. Chłopak wpadał do rodzinnej Nory coraz częściej. Każdego dnia kobieta podziwiała uśmiech na twarzy syna, już prawie przez nią zapomniany. Nie wiedziała, co było powodem tak nagłej zmiany, lecz nie pytała o to. Za bardzo znała swoje dziecko i wiedziała, że jeśli uczyni choćby jeden niewłaściwy ruch, jej syn powróci do stanu emocjonalnego sprzed kilku miesięcy. A jako dobra matka pragnęła, by jej pociechy były szczęśliwe.
George czuł się co najmniej dziwnie. Choć marzył o normalnym życiu, to gdzieś  w głębi niego tkwiło przeświadczenie, że czymś takim uraziłby pamięć o Fredzie. Sam już nie wiedział, jaki był uśmiech, który codziennie prezentował światu: udawany czy prawdziwy.
Zbliżała się godzina zamknięcia sklepu. Ron już dawno poszedł do domu, w „Magicznych Dowcipach Weasleyów” George został sam na sam z Cho. Choć wiele osób ostrzegało go przed tą dziewczyną i z początku on również nie miał o niej dobrego zdania, to teraz był z niej zadowolony. Wykonywała swoją pracę bez zarzutów, sympatyczna wobec klientów i nie sprawiała nikomu problemów.
Akurat porządkowała papiery na zapleczu, kiedy George do niej zajrzał. Wcześniej nie przyglądał jej się dokładnie, ale teraz stwierdził, że była całkiem ładna.
- Możesz już iść do domu – powiedział. Podniosła głowę. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się malutka zmarszczka, jakby się nad czymś zastanawiała. –  Poradzę sobie z tymi papierami – wskazał ręką  na pergaminy w dłoniach dziewczyny.
Uśmiechnęła się lekko. Zmarszczka zniknęła, gdy odnalazła właściwy pergamin.
- Już kończę – odparła na to.
George przestąpił z nogi na nogę. Dziewczyna podniosła na niego wzrok.
- Mogę dzisiaj zamknąć, jeśli tak będzie ci wygodniej – zaoferowała.
- Nie musisz – rzucił trochę  zbyt szybko. – Powinienem coś jeszcze zrobić –  dodał pośpiesznie.
- Dobrze – wzruszyła ramionami. Złożyła stosy pergaminów w jedno miejsce.
George odwrócił się, żeby odejść, ale Cho nagle wstała i w ułamku sekundy znalazła się za jego plecami. Spojrzał na nią; uśmiechała się nerwowo.
- Pomyślałam, że może moglibyśmy pójść gdzieś razem… Na kawę może?
Rysy twarzy George’a stężały. A więc chodziło jej tylko o jedno! Ron miał rację. Chang była podstępna i nie robiła nic, nie oczekując czegoś w zamian.
- Nie mam na to ochoty – warknął. –  Jestem twoim szefem – oświadczył sucho, po czym naskoczył na nią: – Co ty sobie wyobrażałaś?
Wyraźnie się zmieszała i spuściła wzrok. Niezła z niej aktorka, pomyślał. W mgnieniu oka sympatia do tej dziewczyny z niego wyparowała.
- Nic, nieważne.
Porwała swoją torebkę i niemal biegiem opuściła sklep.
A jednak pierwsze wrażenie jest ważne.

Teodor od feralnej randki starał się  unikać Shadow. Trudno było mu to przyznać, ale w jakimś stopniu Adam go przerażał. Ślizgona zasmucał fakt, że z panną Broscoe miał wiele wspólnych tematów i tak dobrze się z nią dogadywał. Jednak Teo wolał się nikomu nie narażać, a już na pewno nie takim ludziom jak Adam.
Unikanie Shadow stanowiło poważny problem, biorąc pod uwagę fakt, iż większość lekcji mieli razem. Chłopak starał się na nią nie patrzeć ani nie przebywać zbyt blisko niej. Męczyło go swoje zachowanie, lecz naprawdę nie wiedział, jak inaczej postępować. Nigdy nie rozwiązywał problemów, zawsze od nich uciekał.
Shadow była jednak sprytniejsza, niźli mu się wydawało. Pewnego popołudnia – mijał dokładnie tydzień od ich spotkania w Hogsmeade – szedł do biblioteki. Znalazł się sam w pustym korytarzu. Usłyszał za sobą kroki, a gdy się odwrócił, zobaczył właśnie szatynkę. Kiedy ją zauważył, było już za późno na ucieczkę. Gdy dziewczyna zrównała się z nim, rzucił jej zdawkowe „cześć” i przyśpieszył. Dziecinada.
Nie spojrzał na nią, ale był pewien, że unosi brwi w geście politowania.
- Serio? Tylko tyle? Myślałam, że mam do czynienia z kimś dojrzalszym.
Bum! Uderzyła w jego męską dumę. Spojrzał  na nią spod byka.
Shadow stała z założonymi rękoma, a w jej oczach czaiły się iskierki rozbawienia. A więc cała ta sytuacja po prostu ją śmieszyła!
Zrobiła krok w jego stronę.
- Przepraszam za Adama – powiedziała po chwili ciszy. – Więcej już nie wywinie takiego numeru – dodała, a jej oczy błysnęły gniewem.
- Okej – wydusił z siebie Teo. Stał wyprostowany i jakby ogłupiał, bo kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Tylko tyle? – parsknęła. – Merlinie, i po co ja się tu produkuję? – rzuciła retorycznie. Odwróciła się do niego plecami, po czym ruszyła szybkim krokiem w dół korytarza.
Wtedy Teodor poczuł, że w jakiś dziwny i niezrozumiały sposób zależy mu na tej dziewczynie. Niewiele myśląc, ruszył szybko za nią. Nie zdążyła nawet dojść do schodów. Złapał ją za rękę i zdecydowanym gestem odwrócił w swoją stronę.
- Czego? – warknęła.
- Słuchaj, przepraszam – wydukał.  – Zachowywałem się… - szukał w głowie odpowiedniego określenia – …co najmniej głupio.
- Och, serio? – zironizowała, po czym wyrwała swoją rękę z jego uścisku. Była zła.
- Shadow… - zajrzał jej głęboko w oczy. Cała ta wściekłość jakby z niej uleciała. – Naprawdę przepraszam.
W tamtej chwili zdał sprawę, że  Shadow była pierwszą osobą, którą kiedykolwiek przeprosił. To słowo bardzo ciężko przechodziło mu przez gardło.
A Adam się nie liczył. Ani trochę.
- Powiedzmy, że ci wybaczyłam – rzuciła pokonana. W jej głosie pobrzmiewały radosne nutki. – Co teraz zrobisz? – zapytała, przechylając figlarnie głowę. 
- Hm, nie mam pojęcia – odparł, po czym jednym ruchem przyciągnął ją do siebie. Jęknęła cicho. –  Co ty na to? – wyszeptał, muskając jej usta swoimi.
- Nawet mi się podoba – mruknęła, przyciskając wargi do jego warg.
Tak, to było zdecydowanie lepsze zakończenie.

Ron Weasley trzymał w dłoni dwa listy – jeden z początku września, drugi, który przeczytał przed chwilą i który przyniosła mu tego ranka sowa. Oba były od Hermiony. Czytał je na przemian, nie mogąc nadziwić się zmianie, jaka zaszła w jego ukochanej.
Ten pierwszy, datowany na siódmego września, był pełen miłosnych wyznań, aż kipiał uczuciami. Ten drugi, z datą czwartego listopada, czytał  niemal ze łzami. Hermiona opisywała wszystkie lekcje i wszystko, co działo się w szkole. To było tak do niej podobne, jednak jedyne miłe słowo skierowane w jego stronę to „Kocham, Hermiona” na końcu listu.
Czuł, że się od siebie oddalają  i nie mógł nic z tym zrobić. Kochał ją z całego serca. Pozostawało mu jedynie czekać do ferii bożonarodzeniowych.
Z niecierpliwością zaczął odliczać  dni.
Tak bardzo chciał ją pocałować, przytulić, dotknąć…

Harry długo, naprawdę długo bił się  z myślami. Właściwie od kilku dni był w stanie myśleć  tylko o Hermionie i Ginny. Którą wybrać? Jak sprawić, by nikt nie ucierpiał? Te pytania jakby świeciły na czerwono w jego głowie, nie dając mu spokoju.
Impas. Tak to się nazywało. Sytuacja bez wyjścia. Miał tylko dwie opcje i żadna nie była odpowiednia. Czuł się z tego powodu fatalnie. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu wybierać między najlepszą przyjaciółką, w której notabene był zakochany, a dziewczyną, o którą tak długo walczył. Im dłużej o tym wszystkim myślał, tym bardziej bolała go głowa i nie wiedział, co ma robić.
Dwa lata temu sporo czasu zajęło mu przyznanie się do uczuć skierowanych w stronę Ginny. Jeśli zaś chodziło o Hermionę, to nie miał absolutnie żadnych wątpliwości. Coś w nim pękło i sam nie wiedział, co o tym myśleć. Ta miłość, „to” spadło na niego jak grom z jasnego nieba, a on się przed tym nie bronił.
Gdyby wybrał Hermionę, skrzywdziłby Ginny i Rona. Oboje by go znienawidzili. Jednak instynktownie czuł, że ta decyzja byłaby lepsza. Pogodziłby się z własnym sumieniem. Ale gdyby wybrał Ginny, wszystko zostałoby tak, jak jest teraz. Tylko jedna osoba by na tym ucierpiała. Hermiona. Lecz to rozwiązanie z logicznego punktu widzenia wydawało mu się dobre.
Co robić?
Już wiedział.

Ginny była ostatnio bardzo rozkojarzona. Nie tylko qudditch się do tego przyczynił. W tym roku miała zdawać owutemy. Natłok zajęć sprawiał, że nie mogła się na niczym skupić i na nic nie miała czasu. W dodatku Harry był dla niej ostatnio bardzo oschły. Zdystansował się. A to piegowatej siedemnastolatce mieszało w głowie.
Czuła między nimi ogromną przepaść. I mimo tego, że oboje byli bardzo zajęci, to ona starała się  ze wszystkich sił ratować ten związek. Zbyt długo o niego walczyła, by teraz tak po prostu się poddać. Nie mogła tego zrobić. 
Ale na każdym polu ponosiła porażkę. Stała się płaczliwa i drażliwa. Zamykała się w sobie. Zupełnie tak jak w pierwszej klasie. Tylko że wtedy miała Toma. Jedyną  osobę, z którą mogła porozmawiać.
Problemy w związku mocno odbiły się na nauce. Jakoś udawało jej się utrzymywać jako-taki poziom na większości z przedmiotów, jednak z obroną przed czarną  magią miała ogromne problemy. Jakby zapomniała wszystkie zaklęcia obronne. A przecież zawsze była świetna. Tylko że nie teraz. Teraz… jakby się poddała.
Nie tylko ona zauważyła swoje problemy z tym przedmiotem. McGonagall po pewnej lekcji transmutacji poprosiła ją, by panna Weasley została chwilę po lekcji. Obrzucana zaciekawionymi spojrzeniami kolegów, czerwona jak burak na twarzy i z trzęsącymi rękoma podeszła po dzwonku do biurka nauczycielki. Za sobą słyszała szmery. To Diego Bonetti, praktykant, porządkował swoje notatki.
- Panno Weasley, co się z panią dzieje? – zapytała bez ogródek profesorka. Ginny spuściła wzrok, zawstydzona.
- Ja… ja nie wiem – wyjąkała.
- Profesor Blackwell – (profesor Blackwell – nowy nauczyciel od obrony przed czarną magią) – jest bardzo niezadowolony z pani wyników. Jak na początku roku radziła sobie pani znakomicie, tak teraz trudności sprawiają pani najprostsze zaklęcia. A przecież jest pani jedną z najlepszych uczennic – przypomniała McGonagall surowym tonem.
- Postaram się poprawić – obiecała dziewczyna. Policzki ją piekły.
- Profesor McGonagall, czy mogę się wtrącić? – zapytał uprzejmie Diego, podchodząc do biurka. Stanął obok Ginny. Był od niej sporo wyższy. No i używał bardzo ładnej wody kolońskiej.
McGonagall machnęła ręką.
- Proszę bardzo – mruknęła.
- Miałem dość dobre wyniki z obrony przed czarną  magią – pochwalił się, a Ginny przewróciła oczami. – Poza tym przechodziłem wiele kursów w czasie… w czasie wojny. Mógłbym pomóc pannie…
- Weasley – wtrąciła Ginny cicho.
- Pannie Weasley – dokończył. Ruda spojrzała na niego zdziwiona. Uśmiechał się, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Nie lubiła go od początku. Zarozumiały dupek.
- Jeśli tylko panna Weasley się zgodzi – odparła McGonagall. – Ja nie mam nic przeciwko.
O Merlinie. Nie było wyjścia.
- Bardzo chętnie przyjmę pomoc pana Bonetti – powiedziała zduszonym głosem Ginny.
Nienawidziła, gdy musiała prosić o pomoc.
___
Z małą obsuwą, ale jest.
Wkręciłam się w szkołę. Poważnie. Wstaję już bez problemów i jakoś tak jest fajnie. Nawet biegać zaczęłam.
A u Was jak?
Dziewiąteczka pojawi się 30.09

Obserwatorzy